niedziela, 29 lipca 2012

Ambicja: a może wystarczy być wystarczająco dobrym?

Właściwie to mogłabym ten wpis zakończyć na samym tytule (bo już wiele tłumaczy). Myśl w nim zawarta przemknęła dziś przez moją głowę. Dotarło do mnie, że większość moich problemów wynika z tego, że jestem zbyt ambitna, np. nie zaczynam jakiejś czynności, gdy wiem, że nie będę w stanie jej wykonać w 100% dobrze, a tylko w 95%. Upatruję w ambicji nawet źródła moich wielu obecnych lęków, co mnie zupełnie zaskoczyło, ale wygląda na to, że to się zgadza.

Zadałam sobie pytanie: co by było, gdybym zamiast podejmowania prób bycia perfekcyjną (i ciągłej walki o to), była po prostu wystarczająco dobra? O ile większą ulgę bym czuła? Ile więcej bym w sumie osiągnęła? Nie znam jeszcze odpowiedzi na te pytania, jednak postanowiłam się z Wami tym tematem podzielić już teraz. Może komuś też – tak jak mi dzisiaj – zapali się lampka po przeczytaniu tych kilku zdań.

środa, 25 lipca 2012

Czym jest dla mnie tytułowa pełnia szczęścia? O nieocenianiu

Czuję, że przyszedł czas, wyjaśnić trochę albo może nakreślić, dlaczego zdecydowałam się na taki tytuł mojego bloga i co on dla mnie oznacza. Dlaczego akurat pełnia szczęścia?

sobota, 21 lipca 2012

O ciszy i aromatycznej ciepłej zupie kalafiorowej

Z dnia na dzień coraz lepiej czuję się ze sobą i obrastam dumą, bo widzę, że gdy tylko podejmuję taką decyzję, natychmiast staję się taką osobą, jaką chcę być. Dużo zmian nastąpiło w szybkim tempie w ostatnich dniach, mam nadzieję, że uda mi się je (w tym nowe nawyki) utrwalić.

Dziś na przykład przełamałam kolejny duży lęk, nie wchodząc w szczegóły już, bo to nieistotne, ale każdy taki krok to jest droga do zdrowia. 

W ramach przełamywania tego lęku byłam dziś kilka godzin sama w domu, i na początku nie wiedziałam, co zrobić z ciszą wypełniającą mieszkanie i moją głowę. Po chwili jednak poczułam, jak myśli zaczynają się uspokajać i koić. Tak samo działa na mnie medytacja, choć ten proces przeważnie trwa trochę, zanim naprawdę go odczuję. Rzadko miewamy okazję na codzień, żeby pobyć ze sobą w ciszy, szczególnie mieszkając w środku wielkiego miasta, i otoczeni na co dzień wieloma różnymi mediami. A czuję, że jednak ma ona wyraźnie pozytywne skutki zdrowotne.

Jest w ciszy coś, czego się boję, co powoduje, że ciągle chcę ją czymś wypełniać. Mówi się też o „krępującej ciszy”, gdy np. w gronie znajomych nagle nikt nie wie, co powiedzieć. Ale cisza jest też cudowna, kojąca... Ma wiele stron i twarzy. U mnie raczej przeważa w tej chwili lęk przed spotkaniem z nią niż delektowanie się, ale w takich momentach, jak dzisiaj, odkrywam, że cisza nie gryzie i warto się z nią czasem spotkać...


Tymczasem dziś wieczorem w mojej kuchni powstała aromatyczna zupa kalafiorowa. Wyjątkowo mój zmysł powonienia dobrze funkcjonuje, więc miałam ogromną radość z odczuwania orgii wręcz zapachów, które mnie otaczały przy gotowaniu.


piątek, 20 lipca 2012

Bałagan

Chcę dziś napisać o bałaganie. W zasadzie założyłam sobie, że napiszę o bałaganie, jaki panuje w moich zwyczajach żywieniowych – o braku regularności, braku pomysłów itp. Jednak pomyślałam sobie spontanicznie, że napiszę o bałaganie w ogóle. Bo to w sumie jednen z silniejszych aspektów mojego życia – z jednej strony wynikający z pewnej wolności, z drugiej strony powodujący, że trochę się to moje szczęście i zdrowie ode mnie oddala.

Co mam na myśli pisząc o bałaganie? To, co jest (u mnie) niepoukładane, niezdyscyplinowane, nieskonkretyzowane, w chaosie. To, co nie ma stałego miejsca, stałej pory – tam, gdzie byłoby to adekwatne, uzasadnione i potrzebne. Nie czuję, żeby było właściwym wszędzie i zawsze mieć porządek. Ale w moim życiu rządzi jednak chaos. Chaos rządzi nawet tym, czy akurat mam fazę na porządek czy na bałagan – a tak mam właśnie, że na zmianę przez kilka tygodni żyję życiem poukładanym, czuję się pełna energii, wszystko sobie płynie samo, żeby potem na jakiś czas zanurzyć się w pomieszanie z poplątaniem, zapuścić siebie i dom w wielu aspektach. I wtedy nie ma siły, która by mnie z tego mogła ot tak wyciągnąć. Tak przynajmniej bywało do tej pory, może w przyszłości będzie inaczej.

Które z bałaganów w moim życiu odczuwam najdotkliwiej? Kilka – po pierwsze ten dotyczący pór spania, o którym pisałam już wcześniej. Po drugie ten w temacie jedzenia – chciałabym o nim napisać trochę szerzej za chwilę. Po trzecie ten fizyczny, którym się otaczam – i do tego wrócę w dalszej części wpisu.

wtorek, 17 lipca 2012

Koktajl na mleku migdałowym z bananami i malinami



W weekend planowałam robić naleśniki i chciałam zrobić do tego mleko migdałowe (pierwszy raz w życiu), ale Babcia zrobiła niespodziankę i przywiozła pierogi z ziemniakami (wegańskie, bez twarogu), więc zostałam z miską namoczonych migdałów.
Dziś postanowiłam więc wykorzystać te migdały i spróbować zrobić z nich mleko, a z mleka koktajl.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Odpowiedzialność za siebie

Tylko ja sama mogę wpłynąć na moje własne osobiste szczęście i zdrowie. To tylko ode mnie zależy. Niby maksyma znana od lat, ale jak przychodzi do konkretów to zaczyna być pod górkę. To ja jestem odpowiedzialna za moje samopoczucie, za rozwój mojego zdrowia, za nastroje, za to, czym się zajmuję, z kim się spotykam, jakimi ludźmi się otaczam.

Każdy człowiek ma 100% wolności. Wiem, że to zabrzmi bardzo kontrowersyjnie, ale tak jest. W każdej sytuacji mamy możliwość dokonać dowolnego wyboru. Każdy wybór będzie się wiązał z określonymi konsekwencjami, czasem można je przewidzieć, czasem nie. Ale wybór zawsze jest.
Ktoś powie: „Ale ja przecież nie mogę, bo...”. Możesz, tylko nie chcesz, bo nie chcesz decydować się na określone konsekwencje.

Dlatego w moim języku zamieniam słowa takie jak: „powinnam”, „trzeba”, „muszę” na inne wyrażenia typu: „chcę”, „potrzebuję”, „decyduję się”. Zmiana tylko takiego małego słówka powoduje silną zmianę w myśleniu, bo trzeba przyznać się przed sobą, że to z powodu własnych wyborów czuję się tak, jak się czuję. W ten sposób przejmuję odpowiedzialność za moje decyzje, nie stawiając siebie w pozycji ofiary.

niedziela, 15 lipca 2012

Jedzenie ma znaczenie

Tytuł tego wpisu zaczerpnęłam z tytułu filmu – „Food Matters”. Chciałabym zebrać tutaj trochę moich myśli o jedzeniu.


„Jesteś tym, co jesz” – to jedno z popularniejszych zdań jakie się słyszy na temat jedzenia. Ale mało kto tak naprawdę podchodzi świadomie do jedzenia. Czy to z lenistwa czy przyzwyczajenia, tak po prostu jest. Tak naprawdę każda rzecz przyjmowana doustnie, czyli wszelkiego rodzaju tabletki, piguły, syropy i inne medykamenty chemiczne, homeopatyczne, ziołowe itp. również się do tego zaliczają – jakby nie patrzeć, to też jest „pożywienie”, tylko w przeważnie małych ilościach.

Ja od lat mimo podejścia, że leki przyjmuję tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę (wolę się położyć i odpocząć niż łykać coś na ból głowy), jednak od lat doprowadziłam się *) do takiego stanu, że muszę brać kilka leków dziennie codziennie. I potykam się o to „muszę”. Bo co, jeśli jednak nie?

piątek, 13 lipca 2012

Wegańska jaglanka z soczewicą, pomidorami i „majonezem”

Coś z niczego, wyszło pysznie :-)
I wyszło tego kilka razy więcej niż myślałam – nigdy nie potrafię oszacować dobrze, ile wrzucić kaszy i na końcu już ledwo mogłam mieszać wszystko w garnku.



wtorek, 10 lipca 2012

poniedziałek, 9 lipca 2012

A Ty? Jaką masz wymówkę?

Spontanicznie przyszedł mi do głowy temat udawania. Udawania przed samym sobą, wykrętów i wymówek. Każdy z nas kłamie tu i tam, ale najwięcej chyba oszukujemy samych siebie. Przyczyny są różne pewnie, nie wiem, nie jestem psychologiem, tylko obserwatorem :-) ale podejrzewam, że z jednej strony jest to związane z lękiem, a z drugiej z... wygodą. Tak, po prostu z pewnymi nawykami na przykład jest nam wygodnie i mimo tego, co opowiadamy wszystkim dookoła (dla wzmocnienia efektu ;-)), w głębi duszy wcale nie podjęliśmy decyzji o zmianie.

Ja tak mam. Z wieloma rzeczami. Ale z kilkoma ważnymi na pewno. Sęk w tym, że jak się już zauważy, że się przed sobą udawało, i że to, co było Bardzo Ważnym Wykrętem, właśnie runęło w gruzach, nie ma już ucieczki. No bo jak tu się (i innych) dalej oszukiwać, skoro widzi się, że prawda leży zupełnie gdzie indziej?

A prawda jest taka, że w pewnych sprawach wygodnie jest nic nie zmieniać, bo to wymaga wysiłku, zmiany, zmiany postrzegania czy perspektywy, zmiany fizycznej, albo – nie daj boże – dyscypliny! Tylko, że potem budzimy się z ręką w nocniku, a to wcale nie jest już takie wygodne. Na zmiany nigdy nie jest za późno, ale im dłużej się zwleka tym chyba trudniej wprowadzić je w życie. Intuicja dostarcza coraz więcej sygnałów, że coś jest nie tak, i stają się one coraz silniejsze, cierpienie – mimo wygody – rośnie i powoli już wcale nie jest tak fajnie. Ale czasem i to nie wystarcza, żeby wreszcie zobaczyć, dlaczego naprawdę jest nam źle.

niedziela, 8 lipca 2012

Sen

Odkąd pamiętam, zasypianie było tematem obecnym w moim życiu. Jak byłam mała, rodzice kładli mi pod łóżko zdjęcie papieża, które miało pomagać w zasypianiu (nie pamiętam, czy był efekt, chyba tak). Całe dzieciństwo nie chciałam gasić światła o wyznaczonej godzinie i buntowałam się przed pójściem spać. Z liceum pamiętam takie migawki: ćwierkanie ptaków, zaczyna robić się jasno, a ja siedzę przed niebieskim ekranem monitora i programuję. Postanowiłam na koniec trzeciej (przedostatniej wówczas) klasy nie mieć na świadectwie bodajże żadnych trójek czy czwórek nawet, więc zakuwałam codziennie do rana, śpiąc po kilka godzin zaledwie.
Gdy wyjechałam do Berlina, mając lat 21, zaczęły się pojawiać pierwsze (?) problemy z zasypianiem, przynajmniej pierwsze, jakie pamiętam tak konkretnie. Takie, że przez wiele godzin nie mogłam zasnąć. Albo nie chciałam. I to jest kluczowe – bo fazy, w których nie mogę zasnąć, przewracając się z boku na bok, zdarzają mi się – powiedzmy – raz na parę miesięcy, ale fazy, w których odkładam chodzenie spać... hmm, tu nawet nie można mówić o fazach. Tak jest po prostu zawsze.
Nie wiem jeszcze cały czas, z czego to wynika. Dobrze mi się pracuje w nocy, w nocy mam najlepsze pomysły itp. Ale też mam opory przed pójściem spać wieczorem. Za to rano... rano jestem najlepszym śpiochem pod słońcem, młot pneumatyczny za oknem traktuję jak budzik – olewam go. Nikt i nic nie jest w stanie przekonać mnie do wstawania rano. Pamiętam, że jak byłam w wieku przedszkolnym i Mama zawoziła mnie do przedszkola na drugi koniec miasta, podsuwała mi rano pod nos rodzynki, które wówczas uwielbiałam, żeby mnie przekonać do wstania o jakiejś kosmicznej godzinie, chyba piątej czy szóstej.
Usłyszałam niedawno, że sowy to taki typ ludzi, który ma problem ze zmianą „stanu skupienia”, czyli wieczorem z jawy na sen, a rano odwrotnie. I to się u mnie w 100% sprawdza. Rano śpię twardo i śnię kolorowo. Wieczorem robię wszystko, żeby tylko nie iść spać, uciekam przed tym jak mogę, a potem się dziwię, że już jest tak późno.
„Późno” to dla wielu bardzo względna rzecz. Dla jednych już 23-24 to jest późno, dla innych nigdy nie jest „wystarczająco późno” i ja chyba się do takich ludzi czasami zaliczam. To nie tak, że się z tym świetnie czuję, idąc spać np. o 7 rano, ale „samo się robi”. I o ile przesuwanie na coraz później godziny chodzenia spać jest proste i szybkie, o tyle działanie w drugą stronę już takie oczywiste nie jest. I jest dla mnie każdorazowo wielkim wyzwaniem.

piątek, 6 lipca 2012

Wyzwania dnia codziennego a skala

Chciałabym dzisiaj napisać o wyzwaniach. Dla każdego oznacza to co innego, i w każdym przypadku właściwym jest przykładanie indywidualnej skali. Coś, co dla jednych jest proste, dla innych jest trudne. Dla jednego wyzwaniem jest cokolwiek ponad usmażenie jajecznicy, dla innego obiad z pięciu dań dla sześciu osób to pestka. (Chyba jestem głodna, stąd takie porównania... ;-))

Dla osoby z nerwicą czy zaburzeniami lękowymi wyzwaniem są często czynności, które dla przeciętnej osoby przechodzą zupełnie niezauważalnie. Co więcej, patrząc z zewnątrz, często takie wyzwania spotykają się z niezrozumieniem. Brzmią czy wyglądają zupełnie irracjonalnie dla kogoś, kto nigdy nie był w takiej sytuacji.

Jedną ze znanych mi metod, żeby zmniejszać poziom lęku wiązanego z jakimiś miejscami czy czynnościami, jest wchodzenie w nie. Dobrze jest zachować przy tym uważność – zbyt małe kroki mogą nie przynieść oczekiwanych postępów, a zbyt duże mogą spowodować nasilenie lęków. Jednym słowem: być dobrym dla siebie, ale sobie też za szybko nie odpuszczać.

czwartek, 5 lipca 2012

Podsumowanie dnia

Lubię sobie czasem zrobić podsumowanie dnia. Nie rozpisywać się nawet zanadto, tylko wypisać w punktach, co robiłam, co osiągnęłam, co się udało, a co nie, co było ciekawe itp.

Dzisiaj:
  • zrobiłam porządki w moich zakładkach (linków było chyba kilkaset :-) ale dzięki bezkompromisowości i Evernote potrzebuję tylko niezbędne minimum) 
  • zasnęłam o 11 rano (chyba taki tydzień, może to przez pełnię, ale codziennie chodzę późno spać, choć to już był ekstremalny przypadek)
  • zaspałam do lekarza na 15:30, bo rozładowała się bateria w moim telefonie i nie zadzwonił budzik, obudziłam się po 18
  • wysprzątałam kuchnię na błysk (sprzątanie nie należy do moich ulubionych czynności, więc tym większa satysfakcja)
  • podczas gdy pozostali domownicy delektowali się zamówioną pizzą, ja zrobiłam sobie pyszne „śniadanko”: pastę z tuńczyka z jajkiem (akurat wyjątkowo niewegańską, ale nabiału jednak znacznie bardziej konsekwentnie unikam), no i wypróbowałam przepis na mleko owsiane, miksując z niego zaraz koktajl bananowy – wyszło pycha!
  • chilloutowałam się w Internecie (w tym pisząc poprzedni wpis)
  • zbierałam pomysły na kolejne wpisy tutaj (i mam wrażenie, że nie skończy się na słomianym zapale – jest tyle rzeczy, o których chciałabym pisać!)
To chyba tyle. Noc jeszcze młoda – dwie ostatnie zasypiałam o perwersyjnych porach wczesno- lub nawet późnoporannych. Mam nadzieję, że dzisiaj się przemogę i zasnę wcześniej. Jutro na 13 mam umówione spotkanie na mieście, którego tym razem nie mogę przespać.

środa, 4 lipca 2012

„Bo przecież każdy początek to tylko ciąg dalszy...”

Kiełkuje we mnie znowu potrzeba pisania.

Dlatego postanowiłam zacząć pisać i zobaczyć, co z tego wyniknie. Mam takie ilości myśli w głowie, że być może w ten sposób uda mi się je uporządkować albo chociaż oczyścić trochę głowę. Z drugiej strony, może to, nad czym się zastanawiam, pomoże w czymś komuś.

W tej chwili zastanawiam się, czy pisać anonimowo, ale większość argumentów przemawia za tym, żeby się nie ukrywać. Powodów jest kilka – anonimowość w Internecie to według mnie pułapka. Pisząc pod własnym imieniem i nazwiskiem ma się tę świadomość jednak zawsze gdzieś z tyłu głowy – dzięki temu pisze się uważniej. Drugi powód jest taki, że chcę „stać za tym”, co publikuję, co piszę – gdziekolwiek. Taka jestem – szczera. Chcę przełamywać tabu – u siebie i u innych. Tak długo jak będzie się unikać pisania o pewnych sprawach, pozostaną one ukryte, niezbadane, będą wywoływać nieadekwatne reakcje. O takich tematach również chcę pisać, są częścią mojego życia.
Jeśli uznam to za stosowne, będę zmieniać inicjały lub fakty tak, żeby chronić prywatność bliskich mi osób lub nie odnosić się w ogóle do osób istniejących. To jest moim zdaniem istotna sprawa, gdy pisze się publicznie o swoich prywatnych sprawach, a takie będą się tu pojawiać. Jeśli będę zmieniać jakieś fakty to po to, by unaocznić jakiś problem czy sytuację.