sobota, 11 sierpnia 2012

Przywiązanie jest iluzją

Tytułowe słowa to fragment jednej z buddyjskich sutr, które poznałam w styczniu zeszłego roku podczas buddyjskiego zjazdu na wyspie Ameland w Holandii. Wydarzenie to, swoją drogą, niejedno zmieniło w moim życiu. Między innymi nauczyłam się tam kilku prostych zasad, które pozwoliły mi zupełnie inaczej spojrzeć na sprawy będące wcześniej „problemami”, „zadaniami” czy „cierpieniem” itp.

Wspomniałam już krótko o nieocenianiu – to też jest jeden z tematów, zgłębianych przeze mnie na Ameland. W połączeniu z odkryciem, czym naprawdę jest przywiązanie, te dwie rzeczy tworzą pyszny koktajl – eliksir do szczęścia. :-)

Czym jest przywiązanie?

Przywiązanie, czyli wyobrażenie sobie, że coś jest nam dane, że coś jest na zawsze, że coś nam się należy, że ktoś należy do nas, że coś lub ktoś się nie zmienia, to coś co każdemu człowiekowi towarzyszy na co dzień. Jest ludzkie i w niejednej sytuacji potrzebne. Przykład: więź, jaka tworzy się między matką a nowonarodzonym dzieckiem pozwala temu dziecku na przetrwanie, gdy mama się nim opiekuje. Kto z nas nie bywa czasem sentymentalny, nie lubi sobie powspominać „dawnych czasów”, pooglądać zdjęć w albumie albo zamyślić się nad ulubioną piosenką z lat młodości? Przykłady, kiedy przywiązanie służy dobremu samopoczuciu nas i naszych bliskich można mnożyć, a pewnie też każdy z Was może łatwo przywołać własne, dlatego zdecydowałam się skupić w tym artykule raczej na tej drugiej stronie przywiązania.

Hasło „przywiązanie” to worek bez dna, ma mnóstwo form i przejawia się w bardzo wielu dziedzinach życia. Bardzo blisko wiąże się z tym, co „się powinno”. Brzmi znajomo?

Ano właśnie, „przywiązania” i „powinności” tego rodzaju to prosta droga do cierpienia, które to z kolei nie musi być od razu czymś ogromnym i zauważalnym na co dzień, ale ziarnko do ziarnka... Dopiero uwalniając się od tych przywiązań, które nam nie służą, zauważamy, jak wielkim w sumie były ciężarem, ale o tym za chwilę.

Przywiązanie, wybory i konsekwencje

Dlaczego przywiązanie jest iluzją? Dlatego, że każdy z nas tak naprawdę jest wolnym człowiekiem. Może podejmować absolutnie dowolne decyzje. To Ty zdecydowałeś lub zdecydowałaś, że w tej chwili czytasz ten tekst, nikt Cię do tego nie zmusza. W każdej chwili możesz przerwać, wyjść z domu, zostawić wszystko tak jak jest, nie musisz nawet zakładać butów, i możesz nigdy nie wracać, nie kontaktując się z nikim. To jest dość ekstremalny przykład oczywiście, ale w ten sposób najłatwiej jest pokazać, że mamy absolutną wolność działania.

Oddzielną sprawą jest kwestia określonych konsekwencji każdego ruchu, jaki wykonamy. Ale czym innym jest działanie świadome (i wyrażanie się o tym świadomie, czyli: chcę lub decyduję się, zamiast muszę), a czym innym przekonanie o tym, że coś trzeba.
Pisząc to decyduję się, nie wstawać i nie wychodzić teraz w kapciach z domu, bez kontaktu z rodziną, ponieważ wolę siedzieć w tej chwili na fotelu, pisząc dalej ten artykuł.

Przywiązanie jest wyrażaniem się w kategoriach muszę/trzeba/powinno się. A to, jak widać powyżej, jest iluzją, bo gdy przyjrzysz się każdej najmniejszej sytuacji w Twoim życiu, zobaczysz, że masz wybór. Dotyczy to też przywiązania do przedmiotów: „jakże mogłabym pozbyć się tej książki z dedykacją od dawnej znajomej!” – taka postawa wynika wyłącznie z przekonania, że trzeba zawsze zachowywać pamiątki i prezenty. Tymczasem warto zadać sobie pytanie: czy to przekonanie mnie uszczęśliwia? Czy to mi pomaga?

(Nie)przywiązywanie się a otoczenie

Dochodzimy do momentu, kiedy – być może – pojawi się pytanie: no dobrze, usunę z mojego życia wszystkie przywiązania, które obniżają mój poziom energii, które dodają mi cierpienia i nie przynoszą szczęścia, ale co, jeśli w ten sposób będę krzywdził innych, jeśli przeze mnie (!) będą musieli (!) cierpieć, jeśli to, co robię jest egoistyczne, jeśli nie uwzględniam potrzeb i zwyczajów społeczeństwa, w którym żyję?

Odpowiedzi jest tyle, ile sytuacji, dlatego nie ma jednej recepty. Niejednokrotnie okaże się, że Twoje uzdrowienie sytuacji wpłynie również pozytywnie na Twoje otoczenie. Czasem będzie to dla osób bliskich lub środowiska, w którym się obracasz, okazja do zrewidowania własnych poglądów. Czasem może być i tak, że ludzie się od Ciebie odwrócą albo znajomości w sposób naturalny się zakończą. Nie myśl z góry o tym, że to źle – pewne relacje mają swój czas. Czasem faktycznie zdarzy się tak, że trzeba będzie postawić na szali dobro swoje i dobro innych, na to nie znam jednego dobrego rozwiązania, dlatego, że dużo zależy od szerszego obrazu takiej sytuacji. Dużo daje spojrzenie na nią z różnych perspektyw. Czasem też po prostu nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co jest w danym momencie właściwe, nie ma złotego środka, który uszczęśliwiłby zarówno nas samych, jak i ludzi wokół.

Przywiązanie i lęk

Również przywiązanie powoduje, że mając do podjęcia np. większe życiowe decyzje, korzystamy z banalnych argumentów, żeby tylko przekonać samych siebie (i innych) o tym, żeby czegoś nie zrobić. Może to wynikać z lęku, może to wynikać z różnych przekonań. Ale z własnego doświadczenia mogę tylko polecić przyglądanie się tym argumentom, jeden po drugim, i sprawdzanie, czy one są prawdziwe, czy to tylko jakieś wyobrażenie i iluzja... Czy one są naprawdę istotne dla sprawy.

Przykłady

W zeszłym roku, gdy zaczęłam rozważać powrót z Berlina, gdzie mieszkałam przez osiem lat, wiele argumentów, żeby tego nie robić, było związanych z moim przywiązaniem do tego, jak uporządkowane jest moje życie w Niemczech (no i faktem, że tylko takie życie – jako osoba dorosła – znałam, bo wyjechałam dwa lata po maturze). Argumenty, jakich używałam, żeby przekonać samą siebie o nierobieniu tego, były typu: „nie wiem, jak się załatwia sprawy urzędowe w Polsce”. Czy to naprawdę jest argument? Nie, to tylko banalne przywiązanie do systemu niemieckiego, ale w rzeczywistości mało istotne, gdy chodzi o własne szczęście, które ja akurat widziałam w powrocie do rodzinnego miasta.

Drugim przykładem jest jakiekolwiek planowanie i zmiany tych planów. Chociażby wyobrażenie o byciu do końca życia z jedną konkretną osobą, chęć zestarzenia się z nią, spłodzenia z nią dzieci i „dorobienia się” gromadki wnuków. Gdy przez lata pielęgnowało się przekonanie, że to jest ta właściwa, jedyna osoba, i że tylko ona przyniesie nam szczęście. A gdy los powoduje inaczej (w jakikolwiek sposób), to myślimy z początku, że teraz to już nigdy nie będziemy szczęśliwi. A to tylko przywiązanie do tego wyobrażenia o tej osobie i tych planach.

Kim jesteśmy, że myślimy, że wiemy, co naprawdę przyniesie nam szczęście?...

Widać, że szczęście może płynąć w takich przypadkach z puszczania i odpuszczania, z nieprzywiązywania się do ludzi, przedmiotów, wyobrażeń, sytuacji, planów, miejsc... Nie znaczy to, że przywiązanie jest z góry czymś negatywnym, lecz tylko tyle, żeby przyglądać się swoim przywiązaniom i je rewidować, gdy zauważamy, że zaczynamy się z nimi czuć źle lub że wpływają negatywnie na nas czy też otoczenie.

Zabawa-ćwiczenie

Jeśli macie ochotę, chciałabym zaproponować małą zabawę, w ramach ćwiczenia zauważania naszych przywiązań: piszcie w komentarzach, do czego i dlaczego (!) jesteście przywiązani, a także jak te przywiązania można odpuścić, jeśli Wam (już) nie służą. To mogą być proste przykłady i nie musi to być nic osobistego (choć może). Możecie też opisać przywiązania, jakie często obserwujecie u innych.

Przykład prosty

W ilu domach powtarza się taka historia (i któż z nas nie bywał taki w dzieciństwie :-)) – mama woła dziecko na obiad. Dziecko krzyczy „Zaaaaraaaaz, jeszcze coś tu muszę zrobić”. Jednak, gdyby ta sama mama zawołała to samo dziecko na lody, to dziecko nagle nic by nie „musiało”, tylko z prędkością błyskawicy pojawiłoby się w kuchni. Na tym prostym przykładzie widać wyraźnie, czym naprawdę jest muszenie i że od naszej wewnętrznej woli jest uzależnione, czy będziemy do czegoś przywiązani, czy nie.

Przykład trochę bardziej skomplikowany

Trzy miesiące przed podjęciem przeze mnie decyzji o wyprowadzce z Berlina kupiłam sobie moją od lat wymarzoną wielką białą szafę, która mieściła wszystko, co miałam, sama dobrałam wszystkie półki, szufladki itp., uwielbiałam ją, bo była spełnieniem moich marzeń – od lat wszystko przechowywałam w tanich, otwartych regałach. W dodatku zapożyczyłam się, żeby ją sobie móc kupić (zakup był dość istotny, bo zaczęłam przyjmować klientki w domu i nie chciałam, żeby moje osobiste rzeczy leżały na wierzchu).
W pierwszej chwili było dla mnie oczywiste, że zabieram szafę ze sobą do Polski, jednak wkrótce zaczęło być jasne, że sprawa wcale nie jest taka prosta – po pierwsze kwestia transportu tak dużej szafy, po drugie – kwestia przechowania jej po przeprowadzce (wprowadzałam się do Rodziców, nie wiedząc jeszcze, kiedy i dokąd dalej), i czy w ogóle będę mogła jej używać w jakimś docelowo wynajmowanym mieszkaniu (duża wysokość). Wiele konkretnych argumentów, przemawiających tylko za tym, żeby ją szybko sprzedać za wysoką cenę i nie zabierać niepotrzebnego balastu.
Długo trwało zanim się emocjonalnie uwolniłam od tej szafy, ale jednak podjęłam decyzję o sprzedaży, bo tak było najprościej. W rezultacie sprzedałam ją za mniej niż połowę ceny kupna i również to trudno mi było przeboleć. Ale wszystko to było tylko przywiązaniem: do przedmiotu i pieniędzy. Gdybym odpuściła od razu, oszczędziłabym sobie dużo przykrych przeżyć (a przy okazji prawdopodobnie również sprzedałabym za wyższą cenę, bo wcześniej oferowano mi więcej, ale nie byłam gotowa odpuścić wysokiej ceny sprzedaży).
Dużo mnie ta historia nauczyła.